ABLACJA
Po opublikowaniu mojego pierwszego postu, dostałam sporo pytań odnośnie ablacji.
Zgodnie z obietnicą w poprzednim wpisie, nadszedł czas na opisanie zabiegu.
Decyzja o zabiegu została podjęta właściwie o razu, kiedy kardiolog zobaczył wynik ekg z udokumentowanym częstoskurczem. Nie było żadnych pytań czy chcesz, czy się decydujesz itd.
Lekarz wytłumaczył mi dokładnie jak będzie wyglądał zabieg i na czym polega. Przyznam szczerze, że nawet mi ulżyło. Jestem z tych osób, które wolą wiedzieć jakie jest ryzyko i tak dalej. Ta wiedza sprawiła, że właściwie nie bardzo bałam się tej ablacji, bo wiedziałam, że będę w dobrych rękach.
W między czasie i tak moja ciekawość wzięła górę, i po raz kolejny zasięgnęłam porady niezawodnego doktora Google. Trafiałam na różne fora. Jedni pisali, że żałują ablacji, drudzy że to nie ma sensu, kolejni że strasznie boli i tak dalej. Nie wiedziałam już sama co o tym myśleć. Na zabieg czekałam stosunkowo krótko bo tylko dwa miesiące. Można powiedzieć, że miałam dużo szczęścia, bo niektórzy czekali nawet rok.
Przechodząc do samego zabiegu....
PAKS
Do szpitala potrzebne jest oczywiście skierowanie, które musicie dostarczyć do określonej placówki. W moim przypadku był to PAKS ( Polsko-Amerykańskie Kliniki Chorób Serca ). I uważam, że jest to najlepsze miejsce do wykonywania tak owych zabiegów, operacji. Z jednego baardzo ważnego powodu. PAKS zajmuje się przede wszystkim tylko i wyłącznie schorzeniami układu krążenia. Pracują tam właściwie sami kardiolodzy, elektrofizjolodzy i oczywiście anestezjolodzy. Wszystko jednak skupione jest wokół serca.
Dzień pierwszy
Na zabieg zgłosiłam się po południu około 12.00. Na początek oczywiście podpisanie zgody na zabieg itd. Potem już pielęgniarka zaprowadziła mnie bezpośrednio na oddział. Badań w sumie przed samym zabiegiem jest niewiele. Tylko pobranie krwi i ekg. Czytając fora byłam przygotowana na rtg klatki piersiowej, echo serca i wiele innych badań. Jednak w moim przypadku echo było robione wcześniej, więc pewnie stwierdzili, że nie trzeba nic powtarzać. Po badaniach, niestety pozostaje czekanie na drugi dzień, w którym odbędzie się ablacja. Także polecam zabranie ze sobą gazet, książek i innych czasoumilaczy.
Dzień drugi
Przyszedł wyczekiwany dzień ablacji. U mnie wyglądało to tak, że około 9.00 był obchód. Lekarz oznajmił mi wtedy, że pójdę na pierwszy ogień. W sumie dobra opcja, bo będzie z głowy. Z drugiej strony mega stres. Przed zabiegiem dostaniecie kroplówkę z solą fizjologiczną no i to tyle.
Kiedy już skończyła mi się kroplówka pielęgniarka dała mi specjalny strój w postaci dużej koszulki i majtek:D. Po jakimś czasie przyszedł po mnie lekarz i zabrał na salę operacyjną.
Sala jak sala, duża na środku wąskie łóżko, a wkoło pełno monitorów, Było tam mega zimno. Zabieg rozpoczyna się od podłączenia elektrod tak jak do EKG więc nic strasznego.
Następnie zakładają mankiet ciśnieniomierza. Podczas ablacji będą Wam mierzyć ciśnienie mniej więcej co 10 minut. Następny krok to założenie duuużej płachty na klatkę piersiową z wyciętymi otworami w okolicach pachwiny. Potem robi się troszkę boleśnie, bo nadchodzi moment znieczulenia tętnicy udowej. Powiem tak - poczułam jedynie ukłucie i podejrzewam, że to zasługa lekarza, który się wkłuwał. Bo generalnie mnie nie bolało.
No i później zaczyna się główna część czyli wprowadzanie specjalnych "kabelków" do serca, które zakończonę są elektrodą, mającej na celu wyeliminowanie arytmii. Tutaj możecie czuć dziwne uczucie, po prostu jakby ktoś wam mówiąc kolokwialnie grzebał w klatce piersiowej. A tak serio- to nic strasznego. Jak już dojdą do serca zaczyna się pobudzanie serca impulsami, które mają znaleźć miejsce z którego pochodzi arytmia-czyli badanie elektrofizjologiczne. Podobno u jednych znajdują to bardzo szybko u innych dłużej, a jeszcze u innych nie udaje się wywołać częstoskurczu podczas ablacji. U mnie nie trzeba było długo czekać. Częstoskurcz pojawił, się szybko. Doskonale znałam to uczucie. Serce waliło jak opętane. Tu się trochę postresowałam, i lekarz pozwolił wstrzyknąć małą dawkę środku uspokajającego(dormicum). Małą, żeby nie uciszyć arytmii.
Lekarze informowali mnie, że zaczynają wypalać. Po jakimś czasie doktor powiedział, że już po wszystkim. Byłam totalnie w szoku bo samo wypalanie nie bolało mnie w ogóle serio. Nie czułam żadnego pieczenia, ciepła, bólu nic. Kolejny krok to sprawdzenie czy ablacja się udała. Znowu zaczęli pobudzać serce, jednak arytmii już nie było. Potem dostałam dożylnie lek przyspieszający bicie serca, który również ma na celu sprawdzenie czy zabieg się udał.
No i właściwie to tyle. Po zabiegu odwieźli mnie na salę. I tu chyba najbardziej uciążliwa część- trzeba leżeć 6 godzin, żeby w nodze nie zrobił się żaden krwiak itd. Po 6 godzinach można się trochę poruszać ale bez szału.
Dzień trzeci
W trzecim dniu wypuścili mnie do domu ze wszystkimi zaleceniami. Czyli oszczędzanie głównie tej nogi. Leżeć, spać, odpoczywać. Jeżeli chodzi o leki przez trzy miesiące kazali brać jeszcze betabloker. Przepisali mi także potas, bo mój poziom był dość niski. Po trzech miesiącach należy wykonać dobowe badanie holterowskie, żeby sprawdzić czy zabieg był skuteczny. Aczkolwiek przyznam szczerze, że moim zdaniem powinni zakładać holtera na dłuższy okres czasu po ablacji. Z własnego doświadczenia wiem, że w 24h czasami nie uchwyci się totalnie nic. No ale lekarze wiedzą lepiej :D.
Podsumowanie
Podsumowując, zabieg zniosłam dobrze. Oczywiście każdy ma inny próg bólu. Wiele też zależy od nastawienia. Mnie ablacja nie przerażała aż tak, bo wiedziałam na czym polega, co mi będą robić i tak dalej. Czy żałuje ? Nie. Aczkolwiek u mnie droga do "wyzdrowienia" jest dość skomplikowana, bo jestem już po dwóch ablacjach. Po prostu moje miejsce arytmii jest dość ciężko usadzone i szybko mi się ta rana niestety zregenerowała. Ale to temat na zupełnie osobny post.
W najbliższym czasie, opublikuję jeszcze zdjęcie ekg mojego częstoskurczu oraz wypis ze szpitala, gdzie opisali fachowo cały zabieg ablacji.
Jeżeli macie jakieś pytania piszcie na e-mail : aleksandraociepa95@gmail.com
Instagram : allexandrine_